I jest wpis z moim najulubieńszym ulubieńcem miesiąca. Już wiecie, dlaczego tusz Colossal mnie nie zachwycił.
Tusz z Avonu otrzymałam jako prezent z okazji blogerskich Mikołajek. Nie spodziewałam się, że tusz z Avonu tak bardzo przypadnie mi do gustu. Może powiem kilka słów na temat mojej przygody z firmą Avon.
Już jako mały smark wykazywałam skłonności kosmetykoholiczne. Moje pierwsze zamówienie w Avon złożyłam w gimnazjum dzięki mojej ówczesnej przyjaciółce Ani (btw takich Avonowych Ań w tamtym czasie przypadało minimum po 2 na jedną klasę). Jako że nadal pałam wielką miłością do kosmetyków pielęgnacyjnych, to zamówienie musiało być z kosmetyków pielęgnacyjnych. I tak co jakiś czas zamawiałam u niej kilka kosmetyków. Te czasy kojarzą mi się ze szkolnymi dyskotekami i pierwszymi próbami pomalowania swoich powiek (aż po brew) pokruszonymi cieniami zapieprzonymi matce z kosmetyczki. Oj było, było.
Czas na okres liceum, gdzie kosmetyki z Avonu przynosiła moja mama, która była szczuta przez swoją koleżankę (nazwijmy ją Ania z Avonu) nowymi katalogami i promocjami. No i jak nie skorzystać. Wtedy też rozpoczęłam zabawę z kosmetykami kolorowymi. Było całkiem przyjemnie, ale patrząc na jakość kosmetyków teraz, to niestety nie było zbyt dobrze.
Później zrobiłam sobie przerwę na jakiś czas od kosmetyków zamawianych z katalogu na rzecz odkrywanych przeze mnie nowych marek w sklepach stacjonarnych.
I tak w grudniu przywędrował do mnie tusz do rzęs Luxe. Co to za seria? Nawet nie wiem, ile produkt kosztuje i jak o nim piszą w necie. Postanowiłam dać mu szansę i bez żadnych uprzedzeń rozpocząć naszą przygodę.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy odkryłam, że ten tusz jest po prostu REWELACYJNY! Jak wiecie przesiadłam się na niego z Tuszu Colossal więc moje WOW było tym bardziej uzasadnione.
Ale co on takiego robi? Tak jak już Wam wspominałam, moje rzęsy nie potrzebują żadnego tam podkręcania, wydłużania i tak dalej. Potrzebuje je ładnie wymalować na czarno. Już po jednym pociągnięciu szczoteczki moje rzęsy zamieniają się w firankę. Pięknie wymalowane aż po same końce, idealnie rozdzielone (serio możecie policzyć każdą rzęsę pomalowaną tym tuszem).
Tusz nie zostawia grudek, co było dla mnie bardzo miłą odmianą po poprzedniku. Nie osypuje się, nie odbija na górnej powiece. Ma wszystko to, czego chce! Myślę jednak, że osoby spodziewające się efektu podwojenia ilości rzęs, pogrubienia lub innych bajerów mogą być zawiedzione i mogą stwierdzić, że tusz jest nijaki. Rzeczywiście, jeśli Twoje rzęsy są krótkie, proste i potrzebują tych wszystkich bajerów, które tusz powinien im zapewnić, będą zawiedzione. Ja nie jestem!
A co kiedy potrzebuje mocniejszego efektu? Nic prostszego! Nakładam dwie warstwy! TYLE :)
Co do samego opakowania to wydaje się trochę kiczowate, plastik zafarbowany na złoty kolor. Buteleczka była jeszcze zapakowana w pudełeczko kartonowe z motywem wężowej skórki w odcieniu fioletu. Nie powaliło mnie to opakowanie, ale nie bardzo mnie interesuje opakowanie, kiedy być może mam do czynienia z moim Kosmetykiem Wszech Czasów!
Cena tuszu to około 35 zł
Moja ocena to 4,5 / 5
Połóweczkę odjęłam za opakowanie, poza tym mój IDEAŁ!