Czy da się wszystko zobaczyć w Warszawie w jeden dzień? No nie da się! Tym bardziej, jeśli podróżujesz z dzieckiem i jego najważniejszym priorytetem do zobaczenia w stolicy był Pałac Kultury i Nauki oraz „jakieś fajne samochody, jakie tam mają”. Ciężko dogodzić wszystkim. Ustaliliśmy wcześniej listę miejsc, które chcemy zobaczyć i podążaliśmy według tych ustaleń.
Czym podróżowaliśmy?
Polskim busem. Nadal uważam, że jest świetny nie tylko pod względem niskich cen, ale również komfortu jazdy. Więcej o Polskim busie napisałam w osobnym poście. Udało nam się upolować bilety na trasie Kraków — Warszawa w cenie 4 zł za jedną osobę w jedną stronę! Pojechaliśmy w trójkę więc cała podróż wyszła nas 24 zł — Bosko!
Z Krakowa wyjechaliśmy o godzinie 1.35 i według planu mieliśmy pojawić się w Warszawie o godzinie 6.30. Powrót mieliśmy zaplanowany na 19.30 z Warszawy a w Krakowie mieliśmy być 0.25. Cała podróż przebiegła bez żadnych komplikacji i podtrzymuje swoje zdanie na temat Polskiego Busa. Polecam podróże z nimi.
Naszym pierwszym punktem był oczywiście PKiN. Podjechaliśmy kilka przystanków metrem z Wilanowskiej (tam zatrzymuje się autobus) do Centrum.
Rozłożyliśmy się na ławeczce w parku. Korzystając z porannego słońca, postanowiliśmy się posilić przed zwiedzaniem.
Jako że taras widokowy otwierali troszkę, później to postanowiliśmy trochę pospacerować i zobaczyć inne rzeczy na miejscu m.in. Złote Tarasy, Dworzec Centralny.
W Złotych Taras największą robotę robi przeszklony dach, który wygląda bardzo oryginalnie zarówno zewnątrz, jak i wewnątrz. To, co mnie najbardziej boli to to, że są tam sklepy, których w Krakowie niestety nie znajdziecie. Najbardziej biadolę za Bath and Body Works, The Body Shop, New Look, Marks & Spencer i Victoria’s Secret. Szkoda, wielka szkoda!
Udało nam się wyjechać na taras widokowy Pałacu Kultury i Nauki. Ceny 20-sekundowego wyjazdu i zjazdu są zabójcze. 20 zł bilet normalny i 14 zł bilet ulgowy. Za trzy osoby zapłaciliśmy 54 zł, a na tarasie byliśmy nie dłużej niż 30 minut. Dobrze, że była pogoda i widoki z tarasu zapierały dech w piersiach. Do Nowego Jorku chyba jeszcze brakuje, ale miasto z góry też niczego sobie. Zresztą sami zobaczcie.
Kolejnym punktem wycieczki były Łazienki Królewskie i Belweder widziany zza bramy. W Łazienkach byłam pierwszy raz i zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Zieleń i zwierzęta, które wcale nie bały się ludzi i były wszędzie. Po parku spaceruje się specjalnymi dróżkami wysypanymi kamyczkami. Dróżki są szerokie i prowadzą do najważniejszych punktów takich jak pomnik Chopina czy Pałac na wodzie.
Oprócz parkowej zieleni, drzew i krzewów, w łazienkach było sporo koloru, a to za sprawą przepięknie kwitnących roślin. Tulipanków i innego kwiecia, które prezentowało się przecudownie. W całym parku znajdziecie niezliczoną ilość pomników i różnego rodzaju rzeźb. Kilka całkiem ładnych fontann, w których o dziwo była czysta woda. Jedna na zdjęciu poniżej.
Jak widać, pogoda sprzyjała i zrzuciliśmy grubsze warstwy ubrań, które mieliśmy na sobie.
Po parku przechadzało się kilka pawi, które sprawiały wrażenie opiekunów i gospodarzy całego miejsca. Darły się co jakiś czas, tak jakby ostrzegając pozostałych, że zmieniają miejsce swojego położenia. Fajnie to wyglądało, tak jakbyśmy byli u nich w gościach.
Kolejny przystanek to Krakowskie Przedmieście i czilowanie przy pysznym obiedzie i piwku (tylko dla dorosłych) w Irlandzkim pubie Molly Malone’s.
Głupki jedne, pojechały do Warszawy po to, żeby przesiadywać w irlandzkiej knajpie. Uwierzcie mi, ale nie miałam ochoty wydawać 80 zł na jedno danie w innej restauracji. Karty nie mieli może zbyt obszernej, ale znalazły się tam dania lżejsze, które preferujemy razem z Antosiem i coś tłustszego i konkretnego dla mężczyzn, a to wszystko w całkiem przyzwoitej cenie.
Skoro Krakowskie Przedmieście to i Zamek Królewski i Kolumna Zygmunta musiała być. Kolejne miejsce must have do zobaczenia w Warszawie.
Dalej była przejażdżka, nową nitką metra do stacji Warszawa Stadion. Naprawdę fajna sprawa z tym metrem i przydałoby się takie w Krakowie. Minus jest taki, że jadąc metrem, nie widzisz niczego przez okno, ale coś za coś, albo widoki zza okna, albo zaoszczędzony czas. Stacje metra robią wrażenie, normalnie Hameryka! Czysto, pachnie i wszystko ładnie oznaczone. Widać znaczną różnicę pomiędzy jedną a drugą linią. Zaskoczyło mnie to, że tyle się nad tym męczyli i pocili, a zrobili raptem kilka przystanków przecinających się z istniejącą linią. Myślałam, że druga linia będzie dłuższa i z rozmachem, a to tylko taka mała linijeczka wydaje się na schemacie. Nic to, ważne, że się rozwija.
W tym czasie na Stadionie Narodowym odbywały się Warszawskie Targi Książki i mogliśmy wejść do środka. Dla Antka to było najważniejsze z całego naszego wypadu (no może poza PKiN). W trakcie targów książki, które nie za bardzo nas interesowały tego dnia, pracownicy stadionu rozwijali trawę, przywiezioną w rolkach więc radocha była tym większa :)
Po ogólnym zwiedzeniu Stadionu skierowaliśmy się w stronę przystanku autobusowego. Mieliśmy jeszcze chwilę czasu, więc spróbowaliśmy wyrobów z budki obok przystanku od rodowitego Turka, który podśpiewywał sobie wesoło w budzie. Falafele były całkiem niezłe, wygłodzeni po całym popołudniu spacerowania wchłonęliśmy je na raz-dwa.
To miejsce przypomina mi stary Dworzec Główny w Krakowie, chociaż pamiętam go jak przez mgłę. Ogólny zarys klimatu Wilanowskiej: Budki z tureckim jedzeniem, sklep, w którym głównie można kupić alkohol, kosze na śmieci przepełnione styropianowymi pojemnikami na jedzenie na wynos a w tych koszach grzebią lumpy i inni głodujący. Wzdłuż chodnika rozłożyło się kilka osób. Jedna sprzedaje stare książki i gazety, inna swoje używane ciuchy a jeszcze inna miedziane klamki, świeczniki i inne tego typu pierdoły. Po tymże samym chodniku przechadzają się dwie Panie w kapeluszach i nie jestem pewna, do czego nawoływały czy do sekty, czy do oddawania głosów na swojego ulubionego kandydata w wyborach prezydenckich. Ogólnie to czułam się tam tak, jakbym cofnęła się w czasie, do późnych lat 90 w Krakowie :) O dziwo poczułam się tam swojsko.
To był tylko jeden dzień a konkretniej całe 12 godzin i w tym czasie udało nam się zobaczyć te wszystkie miejsca z 7 latkiem u boku. Nie, wcale nie biegaliśmy po mieście, nie narzuciliśmy też jakiegoś morderczego tempa. Szliśmy spacerem na tyle wolno, że Antek miał siłę jeszcze na wydziwianie po drodze.
Wycieczka była zorganizowana z myślą o Młodym, z racji tanich biletów na PolskiegoBusa i przy okazji przerabiania legend i opowiadań o Warszawie w szkole. Pomyślałam, że mu się przyda. Przy planowaniu wyjazdu nie braliśmy nawet pod uwagę żadnego muzeum z tego względu, że nie byłby tym zainteresowany. Największe zainteresowanie Antka wzbudził Pałac Kultury, Stadion Narodowy w środku, BMW I8 spotkanie po drodze, żółta taksówka Fiat 125P, metro, lody włoskie i gołe tyłki rzeźb w Łazienkach.
Muszę przyznać, że Antoś był bardzo dzielny, wytrzymał cały dzień jeżdżenia komunikacją miejską i chodzenia. Nie każde dziecko wytrzymałoby taki wysiłek. Nie marudził i nie jęczał. Może pod koniec trochę, ale to już zbieraliśmy się na autobus, to miał prawo. 15 minut po wejściu do autobusu i zajęciu miejsc już wisiał na moim ramieniu i spał. Zmęczeni, ale zadowoleni wróciliśmy do domu. Ciekawa jestem czy Antek będzie pamiętał ten nasz wypad, jak będzie starszy.