Od najmłodszych lat słyszałam o świetnym miejscu na wakacje – Liptovski Mikulasz. Idealne miejsce zarówno dla osób uwielbiających kąpiele w jeziorze, jak i dla tych, którzy wolą chodzić po górach. Miejscowość typowo turystyczna z licznymi atrakcjami. Na wyjazd zdecydowaliśmy się jak to my spontanicznie, pod koniec czerwca. Zdawać by się mogło, że zaledwie miesiąc przed wyjazdem nie będzie zbyt wielkiego, lub żadnego wyboru, jeśli chodzi o zakwaterowanie. Cóż trzeba było trochę poszperać, ale koniec końców nie było tak źle. Postanowiliśmy pojechać całą rodziną do naszego sąsiada za miedzę. Kolejny raz udowadniam, że nie trzeba jeździć daleko po to, aby wypocząć lub odkryć piękne widoki, którymi będę zachwycała się jeszcze długo po powrocie.
Gdzie znajduje się Liptovski Mikulasz?
Zaledwie 150 km od Wieliczki, niewiele więcej od Krakowa. Jak widzicie na mapce trasa zajmuje 2 godziny 50 minut drogami nie płatnymi. Omijaliśmy autostrady oraz drogi płatne ze względu na decyzje o nie wykupowaniu winiety na Słowacji.
Miasto leży na rzeką Wag w Kotlinie Liptowskiej. Między Górami Choczańskimi, Tatrami Zachodnimi a Niżnymi Tatrami i sztucznym zbiornikiem Liptovska Mara.
Liptovska Mara powstała w latach 1970 – 1975 na rzece Wag i jest największym zbiornikiem retencyjnym na Słowacji. Na potrzeby budowy zapory, wysiedlono a później zalano kilka wsi. Jezioro służy do regulacji przepływu wody, produkcji energii elektrycznej, rekreacji, pełni także funkcję zbiornika przeciwpowodziowego.
źródło: Wikipedia
No dobrze, to zapraszam na relację z naszego wyjazdu.
Dzień 1 – 23.07 sobota Wyjazd
W planach miałam rozpoczęcie i zakończenie pakowania już w piątek. Rzeczywistość była nieco inna, bo okazało się, że jeszcze sporo rzeczy trzeba dopakować a jeszcze drugie tyle załatwić. Załatwienie związane wymianą pieniędzy i inne pierdoły zajęły nam kilka godzin, przez co nasz wyjazd się opóźnił. Wyruszyliśmy koło godziny 11.00. Z Wieliczki do Liptovskiego jest 150 km. Jechaliśmy przez Zakopiankę, więc trochę czasu nam to zajęło. Zrobiliśmy sobie dwa krótkie przystanki tak dla zasady.
Dojechaliśmy na miejsce. Rozpakowaliśmy się w naszym domku i ruszyliśmy coś zjeść. Byliśmy tak bardzo głodni, że wybraliśmy pierwszą z brzegu knajpkę najbliżej rynku. Jedzenie było średnie, ale nikt z wygłodzonych nie narzekał. Więcej o jedzeniu w Liptovskim napisałam w osobnym poście. Pojechaliśmy dalej, obczaić co się dzieje nad jeziorem. Z której strony się wchodzi, ile kosztuje wstęp, jak jest z parkingiem itp. Sprawdziliśmy też, gdzie są najbliższe sklepy. Po małych obchodzie okolicy wróciliśmy do domku na małą posiadówkę.
Tak wyglądał nasz domek. Niecałe 2 km od Tatralandii i głównej plaży. Byliśmy bardzo zadowoleni i mogę Wam polecić to miejsce – Chatky Janis. Jakby coś to powiedzcie, że jesteście ode mnie 🙂
Dzień 2 – 24.07 niedziela
Rano śniadanie, kawa i ruszamy nad jezioro. Pogoda była dziwna, słońce za chmurami i bardzo duszno. Na miejscu okazało się, że za wstęp nad jezioro płaci się 2,30 e dorośli i 1,90 e dzieci. Zaliczyliśmy pierwsze kąpiele słoneczne i wodne. Wypożyczyliśmy rowerek wodny na godzinę 10 euro (kaucja 20 euro) i pływaliśmy po jeziorze (mieszczą się 4 osoby). W górach widać było burze, słyszeliśmy grzmoty, ale u nas nad jeziorem pięknie świeciło słońce i nic nie zapowiadało, żeby ten stan miał się zmienić. Po kilku godzinach od zauważonej zmiany pogody w górach zerwał się wiatr. Zebraliśmy się na obiad do polecanej w internecie knajpie Route 66. Jedzenie było bardzo średnie, znowu nie zachwyciło nikogo z nas. Po obiedzie na zakupy do Lidla i do domu na kawkę. Wieczorem postanowiliśmy zrobić grilla i odpocząć pod domkiem. Pierwszy dzień minął na leżakowaniu i odpoczynku. Tego potrzebował każdy z nas.
Dzień 3 – 25.07 poniedziałek
Rano przywitała nas piękna pogoda, więc jednogłośną decyzją wybraliśmy się nad jezioro. Po południu pogoda uległa nagłej zmianie. Postanowiliśmy zjeść obiad w knajpie przypominającej łódź na terenie wokół jeziora (Santa Mara). Danie dnia (4 e) i golonka (9 e) byliśmy w miarę zadowoleni. Niestety moja mama trafiła na pizzę, która wyglądała okropnie i nie poleciłabym jej nikomu. Po południu rozlało się na dobre, a my wróciliśmy do domku na popołudniową kawę. Postanowiliśmy skorzystać z chłodniejszej temperatury i ruszyliśmy na podbój sklepów (Tesco, DM, Kik). Wieczorem dorośli odpoczywali przy lampce wina, a dziecko szalało z czeskimi znajomymi z domku obok.
Poniżej zdjęcie widoku z balkonu naszego domku.
Dzień 4 – 26.07 wtorek
Wstaliśmy wcześnie rano i wyszykowaliśmy się na wycieczkę w góry. W planach mieliśmy wyjazd kolejką na szczyt Jasna Chopok. Do Jasnej musieliśmy dojechać ok. 20 km. Zatrzymaliśmy się na parkingu Biela Put (1117 m), kupiliśmy bilety i stamtąd ruszyliśmy na pierwszą kolejkę krzesełkową, która dowiozła nas na stację Jasna (1226 m). Przeszliśmy na kolejną kolejkę tym razem szynową z Jasnej do Priehyby (1342 m). Na miejscu porobiliśmy zdjęcia, Antoś skorzystał z atrakcji, poskakał na trampolinie i przeszliśmy do kolejnej kolejki gondolowej na Chopok (2024 m).
Kolejka gondolowa podwiozła nas na stację Rotunda, ale na sam kamienny szczyt udaliśmy się na nogach. Na miejscu powitały nas niesamowite widoki i temperatura niższa przynajmniej o 10 stopni w porównaniu z tym, co było w niższych partiach. Odpoczęliśmy, zjedliśmy nasz suchy prowiant, podziwialiśmy widoki i zjechaliśmy na dół tą samą trasą. Na stacji Rotunda można usiąść przy ławkach i zjeść coś swojego lub zamówić w restauracji. Wszystkie zdjęcia ze szczytu możecie zobaczyć poniżej.
źródło: 1
Ze stacji jest możliwość zjechania na drugą (południową) stronę góry. Wyciąg jest usytuowany po dwóch stronach. Moje chłopaki Antoś i Piotr ostatni odcinek zjechali gokartami górskimi, które można wynająć do zjazdu aż z samej góry. Ja niestety nie odważyłam się usiąść za sterami gokartu. Zaczął padać deszcz, przeczekaliśmy kilka minut i ruszyliśmy w stronę centrum na obiad do restauracji Tatra. Po obiedzie. Daniu dnia za 5,5 e zupa + schabowy lub kurczakowa sakiewka, postanowiliśmy zobaczyć coś jeszcze. Coś lekkiego i przyjemnego. Po drodze na Chopok znajduje się kilka jaskiń w Demanowskiej dolinie. Zdecydowaliśmy się na jaskinię lodową.
Tak na tamtym szczycie byłam!
Pogoda w górach potrafi się całkiem zmienić w przeciągu 15 minut.
Parking pod jaskinią był bez limitu i kosztował 6 e. Podejście do góry nie było strasznie strome, ale nie było również lajtowe, tak jak myśleliśmy. Na podeście do góry przeznaczcie sobie przynajmniej 40 minut, choć na stronie internetowej jaskini informują o 20 minutach. Nie byłam przygotowana na jeszcze jedno wejście na górę. Zasapałam się niesamowicie, ale wyszłam. Jako ostatnia, ale zawsze. Na górze znajdowała się kasa gdzie kupiliśmy bilety do jaskini. Nie byliśmy bardzo ciepło ubrani, ale kurtki poszły w ruch, bo w jaskini temperatura maksymalna to 3 – 6 stopni w lecie.
Przed wejściem na tablicy napisane było, o której dana grupa językowa wchodzi (polski, czeski i słowacki). Do jaskini wszedł z nami przewodnik i w odpowiednich miejscach pilotem włączał nagrane opowiadanie o danej komorze. Przygotujcie się na sporą liczbę schodów w dół a później do góry. Za możliwość wykonywania zdjęć w środku trzeba uiścić opłatę 10 e. Nie polecam uiszczania tej opłaty, bo w jaskini jest bardzo ciemno, a wycieczka nie zamierza czekać na ciebie i twój aparat. W jaskini znajdują się kości niedźwiedzia, które zostały tam odkryte. Przez długi czas miejscowa ludność wierzyła, że są to kości smoka. Są też nietoperze i jak nazwa jaskini głosi — lód. Spodziewałam się go nieco więcej, ale biorąc pod uwagę porę roku lato, to można się domyślić, że większe wrażenie może robić w zimie. Wyszliśmy na powierzchnie i udaliśmy się w dół na parking do samochodu i do domu. Niesamowicie umęczeni, ale szczęśliwi z pięknych widoków, które widzieliśmy.
W jaskini nie robiłam zdjęć, ale możecie za to zobaczyć parking, z którego wyruszyliśmy i do którego musieliśmy wrócić. To zdecydowanie nie była łatwa trasa.
Dzień 5 – 27.07 środa – Dzień Przeprowadzki
Nasz wyjazd początkowo miał trwać właśnie do 27.07.2016. Jako że bardzo nam się spodobało na Słowacji i byliśmy mega umęczeni po wycieczce na Chopok to postanowiliśmy zostać dwa dni dłużej. Decyzja zapadła spontanicznie i w ostatniej chwili. W związku z tym musieliśmy załatwić jakieś „ubytowanie„ bo nie mieliśmy nic wcześniej zarezerwowanego. Całe szczęście nie było z tym większego problemu. W Liptovskim Mikulaszu pensjonatów i prywatnych kwater nie brakuje, a wręcz powstają specjalne uliczki turystyczne, gdzie jeden koło drugiego stoją hotele i pensjonaty.
Udało nam się wynająć apartament dla 4 osób z dostawką w pensjonacie „Pod Lasem„ w cenie 14 e za osobę. Podczas załatwiania zakwaterowania napotkaliśmy na kilku naciągaczy, którzy bazowali na tym, że nie znamy miejscowych cen za mieszkania i w cenie 12 e chcieli nam wcisnąć bardzo słabe warunki u siebie w domu, prywatnie (nie w pensjonacie) ze wspólną łazienką na korytarzu. Uważajcie na takie osoby. Warto odwiedzić kilka pensjonatów lub hoteli, aby zorientować się w cenach i wolnych miejscach. Znalezienie wolnego miejsca na dwa dni w sezonie również nie należy do najłatwiejszych. Wszędzie wolą, abyście zostali na tydzień. Cena również jest inna przy zakwaterowaniu na kilka dni. Po załatwieniu formalności wynieśliśmy się z naszego domku i z całym bagażem pojechaliśmy nad jezioro.
Postanowiliśmy przepłynąć się łódką po jeziorze i zobaczyć słynny biały kościółek. Rejs łodzią Maria (8 e można zapłacić na miejscu), która swoje lata świetności miała już dawno za sobą, ale było warto, bo rejs trwał godzinę a widoki zapierały dech w piersiach. Kolejny obiad na Słowacji postanowiliśmy zjeść na łodzi w obrębie jeziora i pojechaliśmy rozłożyć się w nowym miejscu zamieszkania. Po południu pogoda się zepsuła i czilowaliśmy w domu.
Dzień 6 – 28.08 czwartek
Rano pogoda była słaba, bo lało i dzięki temu mieliśmy możliwość pospania trochę dłużej. Po południu wyszło słońce i postanowiliśmy trochę pozwiedzać. W planie mieliśmy drewniany kościół artykularny w miejscowości Święty Krzyż i biały kościółek koło zapory.
Tutaj chciałabym się nieco dłużej zatrzymać. Drewniany kościół w Świętym Krzyżu to jeden z największych drewnianych kościołów ewangelickich w Europie. Mieliśmy szczęście, ponieważ był otwarty i można było swobodnie do niego wejść i zobaczyć jak wygląda od środka. Jestem wielką Fanką architektury sakralnej (pozostałości po obozie historycznym w Bieszczadach) i tego typu obiekty wraz z ich historią robią na mnie wielkie wrażenie. Z tym akurat wiąże się ciekawa historia.
Kościół został wybudowany przez mistrza ciesielskiego Josepha Lang, który nie umiał ani czytać, ani pisać. Jednak poradził sobie z jego budową i w ciągu 8 miesięcy budowla była skończona. Kościół został wybudowany na planie krzyża w miejscowości Paludza, która została zalana wodami Liptovskiej Mary podczas budowy zapory w latach 1974 – 1982. Przed zalaniem kościół został rozebrany i przetransportowany do miejscowości, w której stoi do dziś, w Świętym Krzyżu.
Kolejnym miejscem, które chciałam zobaczyć z bliska, była biała kapliczka przy brzegu jeziora. Punkt charakterystyczny i pokazywany na większości zdjęć z Liptovskiej Mary. Aby do niego dojechać, musieliśmy okrążyć całe jezioro i przedrzeć się przez kilka wiosek, w których zasięg ginął. W końcu dojechaliśmy. Na miejscu okazało się, że to nie kapliczka a pozostałość kościoła, który również został przeniesiony w inne miejsce z obawy przed zalaniem, ponieważ znajdowały się w nim drogocenne przedmioty. Pozostała kapliczka pięknie komponuje się z błękitem wody i cudnie się w niej odbija no i do tego góry.
Niestety z lądu nie sposób było nie uchwycić samochodów, których było wokół naprawdę dużo.
Zdjęcie zrobione na lądzie.
Zdjęcie zrobione na statku komórką.
Po zwiedzaniu i wchłonięciu historycznych faktów wróciliśmy do mieszkania.
Dzień 7 – 29.09 piątek, Wyjazd
Rano pakowanie i wyprowadzka z mieszkania. Wcześniej znaleźliśmy tor bobslejowy niedaleko naszego mieszkania i postanowiliśmy go wypróbować. Koło bobslejów znajdziecie również tor dla quadów i „Ovieckolandie„ gdzie możecie się sprawdzić w roli bacy. Z racji tego, że syn nasz miał nos zawieszony z powodu powrotu do domu, to postanowiliśmy sami przetestować tor saneczkowy. Muszę Wam powiedzieć, że miałam lekkiego cykora, kiedy okazało się, że hamulec w moich saneczkach nie działał tak, jak powinien. Jak możecie zobaczyć na zdjęciach, to nie była rynna, tylko bardziej szyna, po której zjeżdżał bobslej.
Później pojechaliśmy z wszystkimi tobołkami nad wodę zażyć ostatnich kąpieli wodnych i opalić się jeszcze trochę przed wyjazdem. Obiad zjedliśmy w budce obok jeziora (buchta, langosz, haluszky z bryndzą, gofry). Były przepyszne i żałuję, że odkryliśmy ją dopiero ostatniego dnia, ale tak to zazwyczaj jest. Zrobiliśmy ostatnie zakupy przed powrotem i ruszyliśmy w stronę polskiej granicy.
Nie jechaliśmy płatnymi odcinkami na Słowacji ani autostradami. Jeśli macie takie życzenie to pamiętajcie, że musicie wykupić winietę. Winiete na Słowacji możecie wykupić przez internet – E-winieta.
Jesteśmy bardzo zadowoleni z wyjazdu. Pięknie widoki i naprawdę jest co robić. Zaczynając od atrakcji wodnych, a kończąc na wyciągach górskich i kontakcie z przyrodą. Mimo że był to tylko tygodniowy wyjazd, to zdążyliśmy odpocząć i zwiedzić to, co chcieliśmy. Jedzenie było niespecjalne. Jakby ktoś nie wiedział, to na Słowacji obowiązuje euro i niestety czasy, kiedy jechało się do nich po tanie piwo i słodycze już dawno minęły. Teraz to oni mogą podjechać do Polski, aby kupić coś taniej.
Poniżej przedstawiam Wam listę tego, co według mnie warto zobaczyć w Liptovskim Mikulaszu i okolicach. Obok znajdziecie linki, gdzie znajdziecie wszelkie potrzebne informacje.
W skrócie co warto zobaczyć?
- Wyciągi Jasna Chopok z atrakcjami towarzyszącymi;
- Jezioro Liptovska Mara i Mara Fun (wypożyczalnia sprzętu wodnego, skutery, buty na wodę, motorówki, rowerki wodne, banany);
- Rejs statkiem po jeziorze (odpływa z przystani Liptovski Tarnowiec);
- Jaskinie Lodowa i Wolności;
- Demanowska Dolina;
- Tatralandia Aquapark;
- Besenowa Termy (geotermalne baseny 20 km od Liptovskiego);
- Domek do góry nogami (w pobliżu Tatralandii);
- ZOO Kontakt;
- Lot helikopterem nad jeziorem i górami;
- Spacery i chodzenie po górach;
- Muzea, drewniane kościoły (biała kapliczka nad jeziorem i drewniany kościół w Świętym Krzyżu);
- Bobowa Draha – tor saneczkowy i Ovieckolandia w Pavcina Lehota;
- Park archeologiczny Havranok (zaraz koło białego kościółka);
- Szałasy z serami;
- Likavka – ruiny zamku
Jak widzicie, jest jeszcze sporo atrakcji, których nie zdążyliśmy zobaczyć. Tatralandie i wszystkie atrakcje wokół odłożyliśmy na jakiś weekendowy wypad.
Byliście kiedyś w Liptovskim Mikulaszu? Jeśli tak to koniecznie podzielcie się swoimi wrażeniami w komentarzu. Jeśli nie to służę pomocą. Jakie miejsca na Słowacji możecie jeszcze polecić do odwiedzenia? A może macie jakąś propozycję związaną z naszym innym „Sąsiadem”? Biorę wszystko!