Gdzie nie jeść w Liptovskim Mikulaszu.




Przed wyjazdem do Słowacji miałam bardzo ambitny plan odkrycia miejscowej kuchni. Nie znałam ich specjałów i w głowie miałam już obrazy pysznych dań, na które natrafię na miejscu. Wiedziałam, że skoro jest to typowo turystyczna miejscowość, to nie będzie tanio, ale miałam nadzieję, że chociaż smacznie. Niestety kilka razy zostałam niemile zaskoczona. Jest kilka spraw, które nie dają mi spokoju, a które powtarzały się w restauracjach, w których gościłam.

 

Najpierw opowiem Wam o tym, co mnie zaskoczyło w jedzeniu na Słowacji. Dodam, że zaskoczyło mnie bardzo negatywnie. Nastawiłam się na pyszne jedzenie a niestety to, co dostawałam, było jedynie zapychaczem, żeby nie chodzić cały dzień głodna i żeby broń Boże nie gotować w domu. Uznaliśmy, że obiady jemy na mieście a śniadania i kolacje szykujemy sobie sami w mieszkaniu. Niestety najsmaczniejsze z tego wszystkiego były te śniadania i kolacje przygotowywane przez moją mamę. Zapraszam na kilka moich przemyśleń.

 

Nie zamawiajcie mixu surówek

Przy swoim pierwszym zamówionym miksie surówek uznałam go za pomyłkę i nie zwracałam na nie zbytniej uwagi, bo byłam głodna jak wilk. Przy drugim i trzecim razie pomyślałam, że ktoś tu robi mnie w balona. O co chodzi? Mix surówek to dla mnie i dla większości Polaków mix 3 lub 4 surówek na jednym talerzyku. Może to być marchewka z jabłkiem, buraczki, czerwona kapusta, seler z rodzynkami, letnia surówka z kapustą pekińską. Słowacy uważają, że taki mix to kilka plasterków pomidora, ogórka i papryki. Dosłownie kilka plasterków. Za każdym razem nie dostawałam więcej niż po 4 plasterki każdego z wymienionych z przewagą papryki, której nie trawie do obiadu. Rozumiem, że taka surówka może zawierać się w cenie obiadu za 5 euro. W większości knajp, które odwiedziłam, surówkę zamawia się osobno i kosztuje ona między 1,5 a 3 euro. 3 euro to o wiele za dużo za kilka plasterków pomidora, bez jogurtu nawet.

 

Małe porcje

Nie wiem, czy to spostrzeżenie jest trafne, bo być może chodzę do takich restauracji, gdzie porcje są naprawdę duże, a przynajmniej jedzenie tam jest przepyszne i nie zwracam już uwagi na porcje. Zamawiając schabowego na Słowacji (bravcowy rezen), dostaniecie kotlecika wielkości mniejszej niż Wasza dłoń, co w Polsce nigdy by się nie zdarzyło. Dla mnie było to wystarczające, ale nasi Panowie nie byli zadowoleni i widziałam, że zjedliby coś jeszcze. Porcje podawane są na wielkich talerzach, przez co wrażenie małej porcji było jeszcze bardziej spotęgowane. Nie wyglądało to fajnie ani nie smakowało.

 

Do wszystkiego ryż

Nie wiem, o co chodzi z tym ryżem. Ziemniaki u nich są tak strasznie drogie? Kiedy poprosiłam o zmianę ryżu na ziemniaki lub frytki, to Pan kelner lekko kręcił nosem. Koniec końców, wręcz wyprosiłam go o podmiankę. Do każdego dania dnia restauracja proponowała ryż. Nie bardzo ogarniam.

 

Danie dnia od godziny 11.00 do 13.00

Mieliśmy w planie załapać się na danie dnia (denne menu) w restauracjach. Po pierwsze wiedzieliśmy, że będzie taniej. Po drugie krócej się czeka. Niestety danie dnia w większości restauracji wydawane jest do godziny 13.00. Nie wiem, czy to jedynie chwyt marketingowy, aby złapać do siebie klientów, czy na Słowacji obiad je się tak wcześnie, ale ciężko było się załapać gdziekolwiek na to dziennie menu. Kolejną sprawą jest to, że zaraz po zupie nie jest podawane drugie danie. Trzeba na nie poczekać przynajmniej z 30 minut, co nie jest fajne, bo człowiekowi odechciewa się siedzieć dłużej w tej restauracji. Takie przypadki były w Restauracji Tatra.

 

Tłumaczenie menu było dla nas niezłym wyzwaniem. Kto jest dobry w te klocki? Kto zgadnie co to jest „ihla” bez patrzenia do Tłumacza? 😉

 

IMAG0153

 

Ten sam smak wszystkiego

Przykro mi to mówić, ale w knajpach gdzie jedliśmy, przewijał się jeden smak. W Liptovskiej Izbie, zdawać by się mogło, że knajpa znajdująca się przy rynku miasta będzie reprezentowała wyższy poziom. Niestety nie. Zamówiliśmy 5 dań z różnymi mięsami z czego 3 miały ten sam sos. Piotr wokół swojego placka ziemniaczanego miał ten sam sos, który pływał wokół mojego kurczaka. Nie fajnie. Nie było sensu próbować innych dań z karty, bo wiadomo było jaki sos znajdzie się w każdym daniu. Zupy miały ten sam problem. Zupa grochowa i koperkowa różniły się tylko tym, że w grochowej nie było zielonego koperku. Smak ten sam i w każdej zupie były pokrojone ziemniaki zamiast makaronu. Dziwne, bo do dania głównego nie chcą dodawać ziemniaków. Może dlatego, że wszystkie wykorzystali do zup?

 

Mały wybór regionalnych dań

Janosikowe placki to po prostu placki po węgiersku. Wspomnę jeszcze, że Liptovski Mikulasz to miasto gdzie stracono Janosika, więc sporo miejsc nosi jego nazwę. Większość propozycji w karcie to były panierowane kotlety lub steki (niepanierowane kotlety). Z mojej wizyty na Słowacji spróbowałam Langosza (choć ten bardziej kojarzy mi się z węgierskim daniem), bryndzowych haluszków i śliwkowej buchty. Wszystkie te dania zamawiałam w maleńkiej budce na brzegu jeziora. Dziwna sprawa, że większe restauracje nie miały w ofercie swoich miejscowych specjałów, które bardzo mi smakowały.

 

Wszystkie powyższe spostrzeżenia powtarzały się we wszystkich restauracjach, o których opowiem poniżej.

 

No dobrze przejdźmy do kolejnego punktu narzekania. Chciałabym Wam oszczędzić rozczarowań i napisać, gdzie nie powinniście jeść w Liptovskim Mikulaszu i okolicach. Ja natrafiłam na jedną rozmowę na forum, która wprowadziła mnie niestety w błąd. Jeśli chcecie dobrze zjeść w Liptovie to NIE jedzcie w tych restauracjach:

 

Liptovska Izba

To miejsce, gdzie pojawiliśmy się w pierwszy dzień. Wygłodniali po podróży postanowiliśmy zjeść w jakiejś fajnej knajpce blisko głównego rynku. Lokalizacja restauracji jest bajeczna. Gorzej z jedzeniem. To tutaj okazało się, że sos gulaszowy spokojnie może być dodany do piersi kurczaka z ananasem i do gulaszu z plackami ziemniaczanymi. Antek posilał się rosołem, w którym ciężko było znaleźć jakiekolwiek nitki makaronu. Pierwszy mocny zawód, jeśli chodzi o jedzenie w Liptovskim.

 

Route 66

Nie traciliśmy nadziei i postanowiliśmy zjeść coś z grilla. Udaliśmy się do restauracji szeroko polecanej w internecie. Restauracja ta również znajduje się w centrum miasta. Wystrojem byłam zachwycona! Jak możecie się domyślić, wnętrza były stylizowane na amerykańskie knajpy. Było kilka części restauracji. Można było usiąść na zewnątrz, w części bardziej klimatycznej z przygaszonym oświetleniem lub przy wielkich ławach. Co mogę powiedzieć. Jedzenie było drogie. Nie wiem jak dla Was, ale 14 euro za samego kotleta bez dodatków to trochę za dużo. Słynny miks sałatek kosztował tutaj 2 euro i była to dziwna zalewa, którą otrzymałam w miseczce z pomidorem, ogórkiem i papryką. Pamiętajcie, że do tego jeszcze dobieracie jakieś picie i frytki. Pomnóż to teraz przez 3… Kwota obłędna, ale zdecydowaliśmy się tam zostać. Jak na wysokie ceny, porcje były bardzo małe. Wspominałam o tym, że podawane były na dużych talerzach. Miałam wrażenie, że ktoś w kuchni ostro oszczędza na porcjach, aby wystarczyło dla wszystkich klientów. Jedzenie nie zwaliło nas z nóg.

 

Tatra Restaurant

Miejsce, gdzie spędziliśmy dwie godziny. Jak do tego doszło? Najpierw długie oczekiwanie na napoje, później oczekiwanie na sztućce, które za każdym razem były niekompletne, bo brakowało albo widelców, albo łyżek. Oczekiwanie na zupę i najdłuższe oczekiwanie na danie główne. Od tego wszystkiego odechciewa się jeść. Jedzenie było w miarę zjadliwe, oprócz schabowego twardego jak podeszwa. Zupa dnia miała codziennie ten sam smak, tylko nazwę zmieniała w karcie. W tej restauracji byliśmy dwa razy. Na zdjęciu poniżej owa zupa o wielu nazwach.

 

zupa w tatra restaurant liptovski mikulasz gdzie nie jesc

 

Jedynymi miejscami, gdzie jedzenie w miarę smakowało i było tanie to: Santa Mara (łódź na brzegu jeziora) i drewniana chatka z lokalnymi specjałami na brzegu jeziora. W łodzi Santa Mara nie polecam pizzy, moja mama prawie się rozpłakała jak ją zobaczyła :P Za to w drewnianej chatce, mogłoby się zdawać całkiem niepozornej, pojedliśmy za wszystkie czasy. Warto tam zajrzeć będąc nad Liptovską Marą.

 

I to tyle z mojego narzekania na jedzenie w Liptovskim Mikulaszu. Jest jeszcze o wiele więcej knajp gdzie można zjeść, ale po doświadczeniach w dwóch pierwszych odechciało nam się testowania. Nie było miejsca bez ale, może oprócz drewnianej chatki przy brzegu jeziora.

Jakie są Wasze doświadczenia ze słowackim jedzeniem? Jeśli byliście w Liptovskim Mikulaszu i zjedliście porządny i smaczny obiad to, koniecznie napiszcie mi w komentarzu, gdzie to było!