I w końcu są wakacje! Wszystkie dzieci się cieszą, bo zaczęła się dla nich dwumiesięczna laba. A co na to rodzice? Rodzice muszą pogodzić się z tym, że przed te dwa miesiące muszą zorganizować swoim dzieciom jakieś zajęcie. Teraz już rozumiem, po co są te wszystkie obozy wakacyjne, kolonie i wyjazdy do babci na tydzień lub dwa. Co zrobić z dzieckiem przez ten czas? Coś trzeba wymyślić. Nie wiem jak u Was, ale u mnie wszystkie irytujące sprawy związane z posiadaniem dziecka przybierają na sile, właśnie w okresie wakacyjnym. Nie wiem, kto bardziej nie może się doczekać wyjazdu. Moje dziecko czy ja?
Lista poniżej to rzeczy, które wyprowadzają mnie z równowagi. Mam ochotę kopać, bić i gryźć. Dobrze, że Antek pojechał na tydzień do babci ;) Zapraszam.
Wieczny syf w pokoju dziecka.
Nie wiem co mam powiedzieć na ten temat. Jest syf i koniec. Nawet jeśli są dobre chęci i sprzątamy razem i jest pięknie i ładnie (maksymalnie 24 godziny), to już następnego dnia znajduje porozrzucane ubrania, talerze, kubki, papierki po słodkościach itp. Kto jest matką, ten wie. Co robić? Ignorować i czekać aż zarośnie brudem czy posprzątać za niego?
Plastelina przyklejona do dywanu.
No to jest miazga! Przeżywałam to, kiedy nasz syn dostał w prezencie (od nas, żeby było śmieszniej) ciastolinę. Pierwsze zabawy na podłodze były bardzo fajne. Uważaliśmy, żeby nic nie zostało po zabawie i sprzątaliśmy bardzo dokładnie wszystkie resztki. Do czasu kiedy syn zapragnął pobawić się nią sam. Resztki ciastoliny zbierałam po całym domu jeszcze przez kolejny tydzień. Okazało się również, że ciastolina nie ominęła bliskiego spotkania z dywanem, na którym do tej pory widać ślad wspaniałej zabawy. Co trzeba robić, żeby uchronić te dywany przed dziećmi?
Odcisk dłoni na powierzchni świeżo pomalowanej.
No jak taka kura, która pozostawia odbicia swoich kurzych łapek, wszędzie gdzie tylko się da. A może to jakaś rogacizna podpowiada mu, że przed porządnym wyschnięciem farby należy ją macnąć całą powierzchnią dłoni, bo tylko wtedy jesteśmy w stanie stwierdzić czy jest gotowa na położenie drugiej warstwy.
Gnijąca kanapka w plecaku.
Coś na ten temat wiem, bo sama nie zjadałam tych „pysznych„ kanapek robionych przez moją mamę. Dochodziło do tego, że po pewnym czasie kanapka zamieniała się w zielone, pulchne coś. Nie doszliśmy jeszcze do tego momentu, bo nauczona własnym doświadczeniem staram się sprawdzać plecak Antka codziennie przed wyjściem do szkoły.
Niestety nie raz mi się zdarzyło zapomnieć o kontroli i pech chciał, że właśnie wtedy w lunchboxie kisiła się kanapka z szynką. Nie jestem do końca przekonana do lunchboxów, bo trzeba je potem umyć, a nie tak jak w przypadku woreczka, wyrzucić do kosza. #chujowamatka.
Papierki po słodyczach (wszędzie!).
Nie wiem, kto mu donosi te słodycze, jakiś dealer słodyczy czy co? Może dostępne są na dowóz? No dobra wiem. Babcia! Staram się nad tym zapanować, ale jak wiadomo, czego matka nie widzi, to już nie zobaczy (Paulo Coelho). Notorycznie znajduje papierki po słodyczach, batonikach i innych pierdołach i to nie jakoś skrzętnie schowane w szufladzie czy w innym miejscu trudnym do znalezienia. One po prostu leżą na środku w pokoju, na ladzie w kuchni i gdyby się tak skupił, to w każdym pomieszczeniu można by znaleźć jakiś papierek po słodyczach. Zapewniam Was, w naszym domu są kosze na śmieci — aż 4 więc zupełnie nie rozumiem tej sytuacji, a doprowadza mnie ona do szału, szczególnie podczas odkurzania.
Skarpetki same wychodzą z domu.
Raz na jakiś czas wbijamy całą rodziną do jakiegoś taniego sklepu/dyskontu, aby kupić bieliznę w ilości hurtowej. Pieniądze wydawane na ten cel udało mi się dwukrotnie zmniejszyć dzięki zawijaniu skarpetek przed i po praniu w kulki. Moim skarpetom jakoś nic się nie dzieje, ale za to u Antka dzieją się rzeczy dziwne. Podejrzewam, że skarpetki same wychodzą z domu albo wciąga je pralka. Ja nie wiem, w jaki sposób może ginąć taka ilość skarpetek. Nie do przemielenia.
Mamo daj mi komórkę…!
Kiedyś moja komórka nie należała do mnie — dosłownie. Kilka razy dziennie mogłam jedynie sprawdzić, czy ktoś do mnie nie dzwonił. Mój syn okupował ją przez cały dzień, bo:
– albo akurat w tym momencie miał do oglądnięcie bardzo ważny film na youtube,
– albo akurat ściągał kolejną grę,
– albo komórka była rozładowana doszczętnie i musiała się ładować.
Problem rozwiązał się, kiedy otrzymał tablet. Możecie narzekać, że takie dziecko nie powinno mieć dostępu do takich sprzętów i tak dalej. U nas w domu nie ma telewizora, więc Młody nie siedzi całymi dniami przed TV i nie ogląda głupkowatych programów a jak posiedzi chwilę na YouTube oglądając swoje ulubione gameplaye to naprawdę nic mu się nie stanie. Z drugiej strony odzyskałam dostęp do swojej komórki i jestem z tego bardzo zadowolona! Pamiętam, jak wisiał i próbował mnie przekupować swoimi rysunkami i laurkami byle tylko dostać komórkę do łóżka.
Okruchy, wszędzie okruchy!
Podobna sytuacja do papierków po słodkościach tylko, że w tym wypadku dotyczy okruchów. Należy ich szukać pod stolikami, biurkami, ławami, krzesłami. Wszędzie tam gdzie dziecko przysiada, aby coś zjeść. Wystarczy jeden posiłek, aby miejsce, w którym go spożywa, zamieniło się w mały chlewik.
Dziury na kolanach, dziury w tenisówkach.
Czy tylko ja cierpię z tego powodu? Czy tak ma wyglądać życie matki ruchliwego chłopca? Wiedziałam, że będą zazielenione kolana od grania w piłkę, wiedziałam, że raz na jakiś czas wyskoczy jakaś dziura w spodniach czy w skarpetce. Rozważałam nawet możliwość (za jakiś czas) całkowitego rozpadu butów. Niestety nie przewidziałam tempa, w jakim te wszystkie szkody mają się wydarzyć. Następują po sobie jedna po drugiej. Czasami już nie nadążam za nim…
Pyskowanie.
Etap pyskowania jest najgorszym czasem dla każdej matki. Nie wiem, czy dziewczynki też mają takie cięte języki, ale u nas jest pogrom tekstów typu: „Zabronisz mi?„, „Coś za coś„, „Czy będzie za to jakaś nagroda?„, „Ale jesteś matka, wiesz?”. Z jednej strony walczę z tym, jak mogę a z drugiej opadają mi ręce i jest mi najzwyczajniej w świecie przykro, że tak do mnie mówi. Nie wiem skąd u niego taka agresja i pyskowanie, ale czasami mam ochotę zamknąć się w pokoju i nie odzywać się do nikogo przez cały dzień.
Zaaaaraz!
Wiadomo, co to jest zaraz… Kiedy drę ryja na całą ulicę i wołam na obiad a w tej samej chwili usłyszę „zaraz„ to krew się we mnie gotuje. Nie tyle, że to powiedział. Nie. Ja już wiem, że pod słowem „zaraz„ czai się taki myk, że syn mój pierworodny najpewniej pojawi się przy stoliku za godzinę od mojego przywoływania.
Kiedy proszę o posprzątanie w pokoju lub umycie zębów to wiem, że albo nastąpi to za dobre kilka godzin, albo wcale a wtedy będę musiała, wyciągnąć ciężkie działa a tego bym nie chciała.
Jest głodny.
Nie myślcie sobie, że głodzę własne dziecko. W tym punkcie chodzi o to, że w domu jakoś nie chce mu się jeść. Wystarczy, że przekroczymy granicę naszej miejscowości (jakiś szybki zakup) i pada pytanie: „Pojedziemy na frytki? Bo głodny jestem”. Ręce opadają. Jeśli nie spełnię tej zachcianki, to muszę się przygotować na jęczenie i wkładanie do koszyka wszystkiego, co stanie w polu widzenia mojego syna. Sama staram się jeździć na zakupy z pełnym żołądkiem, ale zazwyczaj ulegam Młodemu i idziemy na te frytki, które kończą się kubełkiem classic.
Podobna sytuacja jest w domu, kiedy jemy kolacje i wszystko jest powyciągane i gotowe do jedzenia to wtedy nie jest głodny. O jedzeniu przypomina sobie koło godziny 22.00, kiedy to ja powoli zbieram się do spania. Jedzenie o tej godzinie nie jest najlepszym wyjściem, ale jeśli widzi, że nic u mnie nie wskóra, to wyjeżdża z tekstem: „Jestem taki głodny, że zaraz umarnę„.
A ja robię kanapkę, bo jakby miał „umarnąć„ z głodu to, co ja zrobię? ;)
Jakie są Wasze punkty zapalne? Czy Wasze dzieci zachowują się czasem w taki sposób, że ręce Wam opadają? Dajcie znać.