Ingrid Baza pod cienie do powiek. [Recenzja]




 

To już ostatnia z recenzji kosmetyków kolorowych na jakiś czas. Dzisiaj opowiem Wam o produkcie, do którego nie byłam do końca przekonana i właściwie nie wiedziałam, czym może się różnić od bazy pod makijaż. A różni się!

 

Ingrid baza pod cienie

 

Baza z Ingrid zamknięta jest w plastikowym słoiczku podobnym do tych, w których sprzedawane są cienie sypkie. Ma konsystencje bardzo kremową, dość zbitą i twardą. Po rozgrzaniu w palcach i już podczas smarowania powieki jest w porządku.

Co ma robić ta baza. Ma nawilżać, ułatwiać aplikację cieni, ma nasycać kolor cieni no i oczywiście ma je utrwalać na wiele godzin.

Jako że jej konsystencja jest dość twarda nie do końca fajnie się ją rozprowadza po powiece, ale większego problemu nie miałam. Kolor cienia, hm… jakoś nie zauważyłam, żeby wyciągała jego pigment i sprawiała, że kolor jest bardziej nasycony.

To, co robi i za co ją wielbię to to, że cienie nie zbierają się w załamaniu powieki, co normalnie mi się zdarza non stop. Właśnie z powodu osadzania się cienia w załamaniu, zrezygnowałam z malowania powiek. Może miałam słabej jakości cienie, może nie umiałam ich nakładać, ale problem był.

Ingrid baza pod cienie

 

Baza pomaga cieniom utrzymać się na powiece bardzo długo. Nie rolują się i nie wchodzą w załamanie. Dodatkowo nakładam ją nawet, wtedy gdy nie mam cieni na powiekach, bo pomaga je zmatowić. Nie wiem, czy Wasze powieki się tłuszczą? Moje tak i sądzę, że jest to rodzinne. Były takie sytuacje, że w ciągu dnia na powiekach zostawały mi ślady po tuszu do rzęs, zwłaszcza wtedy gdy były maksymalnie podkręcone i wytuszowane. Całe szczęście, że to już minęło.

Nie jest to produkt z serii WOW, ale uratował moje powieki i w końcu mogę pomyśleć o jakichś fajnych kolorkach, paletkach i innych wariacjach.

Cena: ok. 7 zł (źródło)