Do wyjazdu namówiła nas moja Mama, która opowiadała nam o Wrocławiu sprzed 20 lat. Piękne miasto i Panorama Racławicka i tak dalej. Jako że nigdy nie miałam okazji tam być, to pomyślałam, że czemu nie. O Wrocławiu wiedziałam tylko tyle, że jest tam Panorama Racławicka, sporo mostów a no i mieszka tam Michał Sadowski z Brand24 ;) Wstyd!
Najpierw rezerwacja biletów w PolskimBusie, potem hotel i już można było jechać. Z kwestii organizacyjnych bardzo pomogła nam MAPKA, dzięki której mogliśmy pospacerować po Wrocławiu i zobaczyć najważniejsze miejsca pieszo. W zwiedzaniu i oprowadzaniu nas po mieście nieoceniony okazał się mój mąż Piotr, który cały czas trzymał rękę na pulsie — telefonie i sprawdzał, a to godziny odjazdu tramwaju, połączenie z drugim końcem miasta, a to po prostu szukaliśmy sklepu. Gdyby nie on zginęlibyśmy wszyscy jak babka w Czechach ;)
PolskiBus dowiózł nas na Dworzec Tymczasowy PKS i stamtąd musieliśmy się dotoczyć z naszymi bagażami do hotelu. Zdecydowaliśmy się na jedną z najtańszych opcji, czyli hotel Ibis Budget przy Stadionie. Muszę przyznać, że jest tam przemiła obsługa a cena 89 zł za pokój dwuosobowy to całkiem niezła opcja.
Pierwszym i obowiązkowym punktem była Panorama Racławicka. Zastanawiałam się, czy jest sens, żeby zabrać ze sobą Młodego, bo może nic z tego nie zrozumieć, ale jak wszyscy się wybieraliśmy to wszyscy.
Z zewnątrz budynek nie wyglądał zachęcająco. Ot szary beton z zaciekami. Byliśmy trochę wymęczeni po podróży i chcieliśmy się czegoś napić i wierzcie mi, że w pobliżu nie było żadnego sklepu. W ogóle, żeby znaleźć we Wrocławiu jakiś sensowny sklep, graniczyło z cudem.
Samo dzieło zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Ten okrągły budyneczek „obklejony„ jest od środka obrazem „Bitwa pod Racławicami”. Piękny obraz o niespotykanym mi dotąd rozmiarze i dodatkowo te wszystkie dekoracje, które sprawiały wrażenie, że obraz jest jeszcze większy, a ty znajdujesz się w centrum tych wszystkich wydarzeń a całe wydarzenie dzieje się na twoich oczach. Niesamowite.
Jeszcze chwilka, zanim zaczną coś mówić to zdążę wrzucić fotę na Insta.
Wszystkie dekoracje były tak odwzorowane, że patrząc z daleka, nie masz pojęcia, co jest namalowane a co nie. Dopiero gdy podejdziesz i przyjrzysz się z bliska to widać różnicę.
I jeszcze jedno. No nie mogłam się napatrzyć.
Wszystko to było piękne i bardzo edukacyjne, ale niestety zawiodłam się tym, co usłyszałam na miejscu. Podekscytowana oczekiwałam aż Pani, która nas wpuszczała do sali, zacznie opowiadać o obrazie. Co przedstawia, kogo dokładnie, jak go tu wnieśli, którą część malował Kossak a którą Styka. I nic… Pani puściła, zdaje się, że na kasecie magnetofonowej, bo trzeszczało nieziemsko, nagranie z opowiadaniem o obrazie. Pan dodatkowo miał niski głos i w wyjątkowo literacki sposób opisywał, co znajduje się na obrazie. Na przykład: „Hordy polskiej kawalerii podążały za podniesioną ręką generała X, jak gdyby wierzyli, że prowadzi ich do zwycięstwa”. Lekka nuda jak dla mnie. Nie dowiedziałam się nic o technicznych sprawach związanych z obrazem tylko sucho-literackie fakty historyczne.
Cały pokaz wraz z kasetą z opowiadaniem trwał nie dłużej niż 20 minut. Cena biletu normalnego to 25 zł. Czy było warto zobaczyć Panoramę Racławicką we Wrocławiu? Raz w życiu na pewno. Jak dla mnie cena była zbyt wygórowana jak na 20 minut pobytu w pomieszczeniu z jednym obrazem. Z drugiej strony siedzieć tam więcej niż 20 minut nie ma sensu, bo ileż można się wpatrywać w jeden obraz. Cena jak dla mnie zbyt wygórowana. Niewątpliwie jest to must have do zobaczenia w swoim życiu, ale tylko raz.
Nasz spacer i dalsze zwiedzanie rozpoczęliśmy od rynku i znajdujących się tam zabytków i cudownie odnowionych kamieniczek. Klimat jest. Zobaczcie.
Chwila przerwy na lody musiała być – obowiązkowo!
Kolejnym krokiem było przejście przez wszystkie urokliwe uliczki po kolei, aż do Ostrowa Tumskiego gdzie zakończyliśmy naszą wycieczkę w tym dniu. Przy wyjściu z rynku mapka zwiedzania bardzo nam pomogła.
Duże wrażenie zrobił na mnie budynek Uniwersytetu Wrocławskiego zwany potocznie Leopoldina. Piękny z zewnątrz został obstawiony z wszystkich stron znakami drogowymi i samochodami, tak że nie można było go uchwycić na zdjęciu, w pełnej okazałości nie łapiąc przy tym jakiegoś samochodu.
Następnym przystankiem było Ossolineum i jego piękne barokowe ogrody. Przysiedliśmy na chwilę na ławeczce i relaksowaliśmy się przed dalszym zwiedzaniem. Przyjemny chłodek, który czuć było zaraz za murami, bardzo nam to ułatwił :)
Wszechobecny Antoś z lodem wszedł mi w kadr 😉
Dotarliśmy na Wyspę Piasek a na zdjęciu poniżej Most Tumski z milionem zawieszonych kłódek.
W drodze na tenże most, naszą uwagę zwrócił przeogromny kościół NMP na Piasku. Zbudowany z cegieł wyglądał imponująco. Nie jestem maniaczką zwiedzania kościołów, ale tym razem bardzo chciałam wejść i zobaczyć jak wygląda w środku i nie zawiodłam się.
Kościół NMP na Piasku w środku. Największe wrażenie zrobił na mnie przepiękny witraż.
Przeszliśmy po Moście Tumskim, na którym (już chyba standardowo) wisiały kłódki. Jakby ktoś znalazł miejsce na przypięcie swojej kłódki to, przed mostem stoją Panowie handlarze z przygotowanymi kłódeczkami w różnych kolorach.
Po drugiej stronie mostu minęliśmy Kościół Świętego Krzyża i skierowaliśmy się w stronę Katedry św. Jana Chrzciciela. Jak widzicie we Wrocławiu kościołów i miejsca na modlitwę Wam nie zabraknie.
Trzeba było się nieźle wygiąć, żeby zobaczyć wieżyczki katedry w pełnej okazałości. Kościół, na który możemy patrzeć dzisiaj, jest zbudowany w stylu gotyckim, ale jego historia sięga aż do roku 1000 (nie-samo-wite!), kiedy to na miejscu obecnej katedry stał budynek ówczesnego kościoła. Wtedy to Bolesław Chrobry założył biskupstwo wrocławskie.
Wewnątrz katedra wygląda właśnie tak. Wnętrze wydaje się podobne do poprzedniego kościoła jednak tutaj czuć historię, jeśli wiecie, o czym mówię. Środek jest ustrojony w taki sposób, że ma się wrażenie, jak gdyby zaraz miała się odbyć koronacja jakiegoś króla.
I ten witraż! <3
Tak wyglądał nasz pierwszy dzień we Wrocławiu. Wieczorem udaliśmy się do hotelu i z niecierpliwością wyczekiwaliśmy następnego dnia pełnego wrażeń.
Mój Fotograf nie poczekał chwili i zaczął robić zdjęcia jeszcze zanim ogarnęliśmy łóżko i spakowaliśmy nasze rzeczy. Jak widać na zdjęciach, pokoik nie był jakichś wielkich rozmiarów, ale było w nim wszystko, co najpotrzebniejsze. Spokojnie można było się po nim poruszać, a podkreślę, że my musieliśmy się zmieścić w trójkę w pokoju i w łóżku co również nie było dla nas problemem. Najciekawszym miejscem był przezroczyste drzwi do prysznica ;)
Nie zwracajcie uwagi na moją zajebistą fryzurę, bo nie miałam już miejsca w walizce na suszarkę i prostownicę, więc wieczorem umyłam włosy i pozwoliłam im ułożyć się jak chcą co było błędem ;)
Po wymeldowaniu się z pokoju mogliśmy zostawić bagaże w schowku, a sami mieliśmy jeszcze cały dzień przeznaczony na zwiedzanie. Pod wieczór planowaliśmy wpaść na chwilę po bagaże i udać się na Dworzec Autobusowy. Muszę tutaj wspomnieć, że obsługa hotelu Ibis Budget była przemiła. Panie służyły radą, odpowiadały grzecznie i z uśmiechem na wszystkie nasze pytania. Mimo iż sam hotel był „tani„ to obsługa i czystość w pokojach była na najwyższym poziomie.
Naszym pierwszym przystankiem było jedno z kultowych miejsc we Wrocławiu, czyli ZOO. Obawialiśmy się kolejek i długiego stania przed wejściem, ale nic takiego nie miało miejsca, a to wszystko dzięki automatom biletowym, w których można było zapłacić kartą. Wszystko odbywało się bardzo sprawnie i bez czekania. Bilety normalne po 40 zł. W cenie było również wejście do otwartego rok temu Afrykarium. Właśnie to Afrykarium przyciągnęło nas do ZOO.
Nie będę dodawała zbyt wiele zdjęć zwierzaków. Zobaczycie je w każdym innym zoo. Tak sądzę 😉
Gdy już pooglądaliśmy zwierzęta na zewnątrz postanowiliśmy udać się do wielkiego budynku zwanego Afrykarium, w którym znajdowały się ogromne akwaria z rybami i innymi morskimi stworzonkami. Nasz wzrok przykuła długa kolejka do wejścia. No cóż, musieliśmy się ustawić na samym końcu i w niej stać. Wyglądało to źle, ale co kilka minut do środka wpuszczali grupy 40-osobowe, także czuć było, że kolejka się przesuwa w szybkim tempie. Staliśmy w niej może z 30 minut. Naprawdę nie było źle a warto!
Zdjęcie poniżej zrobione z perspektywy Antoniego, który biegał i robił zdjęcia wszystkiemu, co się rusza ;)
Jak było w środku? Wchodzimy do wielkiego pawilonu, a strzałki wskazują nam kierunek zwiedzania. Wszystko jest ładnie oznakowane, czyste i zaplanowane — zupełnie inaczej niż na zewnątrz, ale o tym zaraz. Wchodzi się pod ziemię, gdzie można oglądać wielkie akwaria z rybkami.
W tym akwarium można oglądać pływającego sobie hipcia. Zobaczcie, jak to jest zaplanowane. My oglądamy go pod spodem a przez szybę widać ludzi, którzy również mogą go poobserwować z góry i my również tam dotarliśmy. Wszystko po kolei.
W pomieszczeniu gdzie żyją sobie dwa hipopotamy, są również ptaki, kormorany bodajże. Wszystko jest ładnie rozplanowane. Jest ścieżka dla zwiedzających i mini wodospad, pod którym można przejść.
Zdjęcie z hipciem 🙂
Tak wyglądało całe pomieszczenie.
Dalej ścieżka prowadziła do podwodnego tunelu, gdzie można było obserwować większe ryby, takie jak płaszczki, małe rekiny. Był nawet żółw. Antek spodziewał się wielkiego żarłacza w basenie, a jak zobaczył małe rekinki, to był tym faktem wyraźnie zniesmaczony, co widać po minie na zdjęciu poniżej.
Niesamowite uczucie mieć możliwość spacerować sobie pod wodą. Nie polecam wszystkim, którzy cierpią na klaustrofobię.
Podsumowując wszystko, co zobaczyliśmy w zoo we Wrocławiu, muszę stwierdzić, że Afrykarium zrobiło na mnie największe wrażenie. Jeśli macie ochotę zobaczyć coś podobnego do oceanarium, to wybierzcie Wrocław. Oceanarium w Gdyni może się schować — SERIO! Jak już wspominałam, trasa zwiedzania była bardzo dobrze oznaczona i zaplanowana. Blisko były toalety i nie trzeba było chodzić po całym obiekcie z mapą, bo wszystko było już przez kogoś zaplanowane i wystarczyło iść po wyznaczonej ścieżce i oglądać. Afrykarium jak najbardziej na 5+. Więcej możecie poczytać na ich STRONIE GŁÓWNEJ.
Co do pozostałych wybiegów znajdujących się na zewnątrz to nie było już tak różowo. Sporo wybiegów było opuszczonych i niestety nie było żadnej informacji, że nie ma tam zwierząt, a biedne dzieciaczki stały przy nich i szukały ich. Na kilku wybiegach nie było zwierząt, bo były pochowane w budynkach. Rozumiem, że było gorąco, ale zapłacić 40 zł tylko po to, żeby pooglądać puste wybiegi i klatki to trochę słabo. Na to, żeby słoń wyszedł na wybieg, musieliśmy czekać grubo ponad 30 minut, a i tak nie wyszedł w tym czasie. Zobaczyłam go dopiero z daleka, jak już wychodziliśmy z zoo. Tam gdzie były zwierzęta to walały się odchody i nie zbyt ładnie to wyglądało. Może się czepiam, może w zoo już tak jest no ale nie byłam zadowolona z tego, co zobaczyłam.
Afrykarium ratuje cały wypad, bo naprawdę robi robotę.
Zmęczeni po długim spacerowaniu po Zoo, udaliśmy się na obiad a po nim kolejny punkt wycieczki, czyli Sky Tower.
O Sky Tower mówi się jak o galerii czwartej generacji. Tak, bo to jest galeria, w której znajdują się również apartamenty oraz biura. Chodzi o to, że nie trzeba wychodzić z budynku, bo wszystko ma się pod nosem: spanie, jedzenie, sklepy i pracę. To pierwszy tego typu obiekt w Polsce. Na przedostatnim piętrze znajduje się punkt widokowy, z którego pięknie widać cały Wrocław.
Wieża Sky Tower uważana jest za jeden z najwyższych budynków w Polsce. Nie liczymy tutaj Pałacu Kultury i Nauki gdzie liczona jest również antena, na którą nikt nie wyjdzie w przeciwieństwie do tego budynku.
Pięknie oszklony taras widokowy z lornetkami, automatami z jedzeniem, kawą i sofami, na których można przysiąść, sączyć kawę i rozkoszować się cudownym widokiem. Szczerze to szczęka mi lekko opadła, jak zobaczyłam ten widok.
Antoni jak zwykle wydziwiał a ja miałam wrażenie jakby zaraz miał wypaść przez tę szybę.
To był nasz ostatni punkt zwiedzania. Co do samego miejsca to serdecznie Wam je polecam. Winda jeździ co pół godziny na najwyższe piętro, a normalny bilet wstępu kosztuje 15 zł na 15-20 minut spędzonych na górze. Maksymalnie wkurzyło mnie to, że nie można rezerwować i kupować biletów przez internet. Wszystkie inne bilety (oprócz Zoo, ale też można kupić przez internet) załatwialiśmy przez internet, a tutaj przy tak nowoczesnej galerii nie ma takiej możliwości. Musieliśmy przyjechać na miejsce jeszcze przez Zoo, zamówić i zapłacić bilet na wybraną godzinę i dopiero wtedy przyjechać na wjazd. Muszę Wam powiedzieć, że w weekend niestety może się tak zdarzyć, że jak będziecie chcieli wjechać na taras widokowy, JUŻ to może się okazać, że poczekacie sobie godzinę albo dwie…
Po Sky Towerze udaliśmy się do hotelu po bagaże i pojechaliśmy na dworzec. W trakcie podróży na dworzec pogoda we Wrocławiu się popsuła i zaczął padać deszcz. Jakoś nie bardzo nas to zmartwiło, bo przez dwa dni cieszyliśmy się pięknym słońcem i cudną pogodą. Nie było ani zbyt gorąco, ani zbyt zimno. Tak w sam raz. Udało nam się również wbić na pierwsze miejsce w Polskim Busie i nie wiem, kto się cieszył bardziej, ja czy Antek ;)
Czy jesteśmy zadowoleni z naszego dwudniowego wypadu? Jak najbardziej! Kolejne polskie miasto zostało przez nas zdobyte i wyciśnięte jak cytrynka w zaledwie dwa dni. Oczywiście czuję niedosyt, ale przynajmniej wiem o Wrocławiu więcej niż na początku naszej wyprawy ;) Następnym razem odpuścimy sobie Panoramę Racławicką i Zoo i skupimy się na innych ciekawych miejscach ;)
A teraz zapytuję ja Was: Kto z Wrocławia zapraszam do odezwania się w komentarzy i polecenie kolejnych fajnych miejscówek wartych zobaczenia. Dajcie znać czy byliście we Wrocławiu i co myślicie o samym mieście :)