Dlaczego nie podniecam się promocjami?




Rossmann, Natura, Biedroka, Lidl a ostatnio jeszcze Hebe i jeszcze kilka innych sklepów internetowych i stacjonarnych, które w tym samym czasie postanowiły mieć promocje. Wszyscy się podniecają, każdy każdemu daje znać o tej cudownej wieści. Zaczynają robić wishlisty i dodawać wszędzie screeny z gazetek. Fajnie, jeśli taka akcja trwa 2-3 dni, ale jeśli trwa dłużej to dzieje się źle i nie chcielibyście widzieć tego śmietnika na mojej tablicy na FB. Po jakimś czasie mam już wszystkiego po dziurki w nosie, bo nagle okazuje się, że każda dziewczyna ma swoje plany zakupowe i nagle każda potrzebuje czegoś bardzo, ale to bardzo pilnie i wypytuje wszystkich swoich Fanów o plany zakupowe.

Kiedy napisałam pod postem jednej z blogerek, że te wszystkich promocje mam gdzieś, to była szczerze zdziwiona. Dlaczego nie podniecam się tymi promocjami i czemu uważam, że sklepy tworząc takie akcje, robią wszystkich korzystających z nich w balona?

Zapraszam do lektury.

KUPUJE, WTEDY GDY POTRZEBUJE.

Co robicie, gdy usłyszycie hasło: Uwaga promocja -48% na kolorówkę”?

Bo ja mam to gdzieś… Kupuję kosmetyki i inne rzeczy, wtedy gdy sama o tym zadecyduje i kiedy najdzie mnie taka ochota, a nie wtedy gdy w danym sklepie mają promocję i wręcz KARZĄ mi coś kupować. Nie lubię jeździć do sklepu po jedną rzecz, jeśli już kupuje to hurtowo wszystko z mojej wcześniej zaplanowanej listy. Zdarzają się spontany, ale one nigdy nie zależały od promocji w danym sklepie.

Ostatnio w necie panuje moda na minimalizm. Nie do końca rozumiem ten trend. Chodzi o to, żeby kupować produkty w miejsce tych zużytych (jeśli chodzi o kosmetyki), kupować produkty lepszej jakości i ponadczasowym kroju tak, aby starczyły na dłużej (jeśli chodzi o ubrania). Skupię się tu bardziej na stronie kosmetycznej, bo nieco bliżej mi do niej.

O co chodzi z tym minimalizmem kosmetycznym? Idziesz do sklepu i kupujesz kolejny szampon, wiedząc o tym, że w domu masz jeszcze 10 innych szamponów do wykorzystania? JA NIE! A kolorówka? Po co kupować kilka tuszy do rzęs a później płakać, że zaschły? Serio widzisz różnicę w tuszu pogrubiającym a tuszu podwójnie pogrubiającym? Ten sam odcień szminki? Ale ta jest innej marki – myślisz sobie. NO I CO?

Potrzebuje — kupuje! Proste.

 

NIE LUBIĘ, GDY KTOŚ NARZUCA MI SWOJĄ WOLĘ.

Nie lubię też tego, kiedy sklep chce ode mnie wyciągnąć pieniądze i mówi mi, że mam zniżkę 20%, ale tylko w tym jednym dniu. No kurde! Robię debet na karcie i kupuje no bo co mam zrobić? Królestwo za 20%!

Ale nie to jest najlepsze. Najlepsze jest to, jak mówią mi, że promocja kończy się właśnie dzisiaj i to dzisiaj powinnam zrobić zakupy, po czym okazuje się, że promocja trwa jeszcze przez miesiąc…

 

BYDŁO W DYSKONTACH.

Rzucanie kości dla bydła w polskich dyskontach stało się już legendą opowiadaną co jakiś czas przez nasze babki. Przeżywaliśmy: Crocsy, Wittchen, karpie i inne równie ciekawe produkty, na które ludzie rzucali się jak dawniej na papier toaletowy.

Nie uważam się za lepszą, taką co to jej stopa nie postanie w byle jakim dyskoncie. Nie. Lubię Biedrę i Lidla, nie raz podczas zakupów spożywczych upoluje tam kilka fajnych rzeczy, ale nie mogę zrozumieć podejścia takiego jak:

Przykład 1 – Wstajemy o 5 rano, żeby zdążyć, zająć kolejkę przed sklepem, bo dzisiaj zaczyna się promocja i trzeba coś upolować. Nie ważne co ważne, żeby to kupić.

Przykład 2 – Jedziemy po nową dostawę, bo dzisiaj rzucają jakąś nową partię. Na targu będą schodziły jak ciepłe bułeczki.

Przykład 3 – Kupowanie produktów, które są tańsze o zaledwie kilka procent w porównaniu z innym tanim sklepem.

Dreszczyk emocji? Nie sądzę! Okazja tysiąclecia? Nie dzisiaj! Po co to robić i po co się wodzić za nos tylko po to, żeby wydać swoje ciężko zapracowane pieniądze.

Kto jeszcze nie widział walki o Crocsy? Zapraszam!

 

SKLEPY OSZUKUJĄ.

-40% na wszystko! – w rzeczywistości okazuje się, że tylko jedna rzecz jest przeceniona na 40% a reszta to zaledwie jakieś ochłapy. Wszystko po to, żeby zwrócić Twoją uwagę, dorwać się do Twoich pieniędzy i zrobić Cię w balona.

-40% na wszystko – nagle okazuje się, że tusze do rzęs podrzędnej marki kosztowały przed promocją dwa razy tyle. Zwróć uwagę na przekreśloną poprzednią cenę tego produktu. Czy nie jest czasem zawyżona?

Jakiś czas temu mój ulubiony sklep internetowy chciał mnie tak właśnie oszukać. Mówiąc o sklepie, że jest moim ulubionym, to rzeczywiście mam to na myśli. Jestem na bieżąco ze wszystkimi kolekcjami i 2-3 razy w tygodniu wertuje wszystkie okazje, przeglądając nieliczoną ilość zakładek w poszukiwaniu perełek. I tak kiedyś wpadła mi w oko fajna bluzeczka w cenie 69,99 zł, nie miałam ciśnienia na jej zakup, ale przy każdym przeglądaniu sklepu zwracałam na nią uwagę, a cena wyryła mi się na wewnętrznej części mózgu. Jednego razu sklep zorganizował wielką wyprzedaż 50% na wszystko. Podczas wyprzedaży dowiedziałam się, że bluzka, która wpadła mi w oko wcześniej kosztowała ponad 100 zł a teraz jest w superaśnej cenie 65,99 zł. Cena zbyt wiele się nie zmieniła… Żałuję, że wcześniej nie zrobiłam printscreena.

 

PRZEMYŚLANE PROMOCJE.

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego sklepy robią wielkie promocje zaraz na początku miesiąca? Tak moje spryciule! Wtedy przychodzi wypłata i świętujemy dzień Matki Bożej Pieniężnej, szastając wypłatą na prawo i lewo. Im więcej pieniędzy tym większe szaleństwo. Taka moja złota myśl.

Nie podoba mi się ta zagrywka i to nie dlatego, że nie wypłatę otrzymuje kilka razy w miesiącu, ale dlatego, że jest to kolejne żerowanie na niczemu nieświadomych klientach.

 

JEDNI OD DRUGICH.

Niekończące się rabaty i jedna wielka promocja to efekty walki cenowej pomiędzy konkurencją. Wszystko fajnie, ale mogliby wymyślić coś innego. Zarówno jeden sklep, jak i drugi mają te same stawki procentowe podane na plakatach, a i zasady są takie same. Można wymyślić coś z fajnymi gratisami do zakupów czy coś innego. Cholera jasna czy to ja mam uczyć te rzesze zasiedzianych marketerów?! Fajna zabawa, ale ja się w to nie bawię.

 

ZNIŻKI GORSZE NIŻ BEZ ZNIŻKI.

Super akcja. W jednym z dyskontów można kupić t-shirty po 40 zł za sztukę. Serio? To jest taka zajebista promocja na t-shirty (ciuchy)? W sieciówkach taka cena jest normalna. Ostatnio w TK Maxie wynalazłam fajny, markowy t-shirt i był tańszy niż badziewie z dyskontu.

 

UTRATA PRESTIŻU MARKI.

Chodzi o te marki, które oferują dyskonty w swoich pojedynczych rzutach. Widzę laskę z torebką Wittchen, która strasznie lansuje się tym, że ją właśnie ma a ja myślę sobie: Pffff pewnie kupiła w Lidlu”. Niestety, już nie raz spotkałam się z takim myśleniem. Nigdy w życiu nie kupię niczego co jest podpisane przez tą markę”. Dlaczego? Bo się zeszmacili i nie są dla mnie na tyle luksusowi, żebym wydawała więcej na ich torebki tylko dla ich znaczka. Nie.

 

dlaczego nie podniecają mnie promocje

źródło: http://babiniec-cafe.pl/viewtopic.php?p=2138659

Jakie Wy macie podejście do promocji? Rzucacie się na wszystko, co się nie rusza czy wolicie spokojne zaplanowane zakupy?